czwartek, 25 lutego 2016

zimowy sen.

Nie tak stary niedźwiedź już nie śpi. Już łapie pierwsze przedwiosenne promienie słońca i już wyrywa się do jazdy. Wyrywa ze snu zimowego. A, że sen zimowy jest najgorszy to chyba wiadomo.

Bo wbrew motywującym obrazkom i zdjęciom (to dodane zrobiłem już wiosną, ale wśród świętokrzyskiego sniegu) trening zimowy poza domem może i piękny, heroiczny i chwalebny, w moim odczuciu mija się z celem. Godzina, zwykle mało przyjemnej jazdy, wymaga dodatkowego czasu na szczelne ubranie, rozgrzanie po treningu i najgorsze - ratowanie sprzętu. Jeśli nie mamy roweru zimowego jazda w śniegu, soli i błocie jest pomysłem złym. Napęd nam tego nie wybaczy. Ale przecież o zimówkę też trzeba dbać, wziąć do wanny, umyć plecy i wysuszyć. To wszystko powoduje, że z godziny treningu, którą cudem wpasowaliśmy między pracę, związki, naukę czy odpoczynek robią się przynajmniej dwie albo i więcej. I to w okresie, kiedy dni są skandalicznie krótkie!

Sen zimowy zniechęca do trenigów i rozleniwia. A treningi w miejscu nie są substytutem, no bo ile czasu można bawić się w chomika? Tutaj nadzieją, którą może przetestuję w sezonie zimowym 16/17 jest Zwift. A tymczasem niedźwiedź po zimie budzi się i sprawdza ile z jesiennych watów zostało. Bo, że W/kg spadło znacznie to wiadomo patrząc na ojętość koszuli. I taki niedźwiedź jak ja się może nieco zaskoczyć.

Pierwsze szybkie wypady były nieco wolniejsze niż topowe, ale zdecydowanie lepsze niż rok temu. Może jednak ten listopad i grudzień z siłownią nie był taki zły (nawet za cenę większenia masy nie tylko mieśniowej). Ale testem miała być pierwsza po kilku miesiącach dłuższa jazda czyli setka. I na tej setce było zdecydowanie lepiej niż wcześniej. Oczywiście gorzej niż latem, jednak pierwsze 50km przejechałem na luzie z niezłym jak na swoje warunki tempem. A nie robiłem takiego dystansu od początku jesieni! Później dał się we znaki głód i trzecia godzina była zdecydowanie męcząca. Na początku winiłem za to katastrofalny spadek kondycji i było mi raczej smutno bo widziałem już siebie urywanego w wolniejszej grupie na OTRze. Na szczęście szybka kawa i jedzenie przywróciło mi siły - bomba nie wybiera, zwłaszcza na pierwszej dłuższej jeździe. I tak oto okazało się, że zimowy sen choć zły, nie jest taki szkodliwy. Jasne, forma spada i trzeba odbudowywać, ale nie ma dramatycznego cofnięcia i entuzjaście (takie coś co  na amatora za wolne, ale już nie niedzielnym trzepakiem) nie powinno to sprawiać zbyt dużych problemów. Zwłaszcza jeśli przerwa nie polegała na wyjadaniu z szafki chipsów i batonów a do tego przeplata się ją innymi formami aktywności.

Teraz byle do wiosny, bo trzeba wytapiać łydę. I to wyżej też!